Moim zdaniem bycie rodzicem współcześnie to wcale nie mniejsza trudność, niż w czasach słynnej pralki frani. To, że mamy znacznie więcej sprzętów w zaciszu domowym nie sprawia wcale, że wychowanie młodego człowieka jest prostsze. Z pojawieniem się elektroniki i automatyzacji w naszych domach, zupełnie niezależnie pojawiło się też więcej książek na temat rozwoju osobistego, radzenia sobie z trudną przeszłością oraz lektur dotyczących jakościowego wychowania dzieci. Chcemy jak najlepiej, tu nie ma wątpliwości, ale zastanawiam się głośno, czy potrafimy po lekturze wziąć głęboki wdech i osadzić się w realiach własnej rodziny oraz jej potrzeb.
Właściwie to powinnam zacząć od tego, że określenie macierzyństwa “rolą” wewnętrznie mi nie gra. To pojęcie bardzo mocno warunkuje obowiązki, wymagania i nierzadko bezlitosne standardy. Właśnie z tego powodu dużo bardziej wolę nazywać macierzyństwo “relacją”. W relacjach jesteśmy przyzwyczajeni do lepszych i gorszych momentów, mamy pełną zgodę na okresy bliższej, czy dalszej zażyłości, a przede wszystkim chętniej akceptujemy błędy.
Oczywiście z tym ostatnim to kwestia mocno indywidualna i nierzadko zależna od kondycji wewnętrznego krytyka.
No więc na potrzeby dzisiejszego wpisu nazwijmy macierzyństwo r e l a c j ą.
Aktualnie dostrzegam dwa główne mity (przekonania?), które utrudniają kobietom regenerację po ciąży i porodzie oraz znacząco przeszkadzają młodym rodzicom w adaptacji do nowej rzeczywistości.
Mit nr 1. tzw. “instynkt macierzyński”
Pora rozprawić się z tym przekonaniem, że kobieta po narodzinach dziecka od razu wie, jak opiekować się tym małym człowiekiem i w pełnej pewności potrafi odpowiadać na jego potrzeby. Pochylając się nad tym tematem warto zauważyć, że największa popularność tego mitu mogła się pojawić w okresie, gdy kobiety wychowywały się w domach wielopokoleniowych i faktycznie zanim urodziły własne dziecko, miały okazję towarzyszyć w porodzie bliskiej kobiety (np. w porodzie domowym), a następnie opiekować się gromadką dzieci w domu i sąsiedztwie. Współczesne kobiety nie mają szansy na taką ekspozycję, a dziecko, które urodziły jest najczęściej pierwszym noworodkiem, z którym mają do czynienia. Oczekiwanie od młodej matki w takim położeniu, iż będzie w stanie opiekować się bez lęku i napięcia własnym dzieckiem jest osadzone na pograniczu szaleństwa.
Teraz być może zniszczę kilku z Was wyobrażenia, lecz tak prawdę powiedziawszy to my-położne wchodząc na salę do świeżo upieczonej mamy też nie wiemy, dlaczego jej dziecko aktualnie płacze. Mamy domysły wynikające z doświadczenia i pewność w poszukiwaniu właściwej odpowiedzi, ale my też wyjściowo nie wiemy i musimy poszukać rozwiązania razem z rodzicem. Położne miały w swoich rękach niemałą gromadkę noworodków i niemowląt, dzięki którym mogły się nauczyć tej pewności i różnych patentów na utulenie trzeciego “końca świata” w tej dobie. Ale trzeba pamiętać, że właśnie położne / doświadczone mamy / przyjaciółki / babcie / ciocie / nianie – wszystkie one musiały się tego nauczyć, żadna z nas nie rodzi się z wrodzonym zestawem cech, który miałby nam ułatwić opiekę nad dzieckiem. Tym bardziej nie ma w tym wszechświecie takiej mocy, by kobieta dostąpiła tego zaszczytu podczas porodu i nagle spłynęła na nią moc “instynktu macierzyńskiego”. Tego najczęściej trzeba się nauczyć, jak każdej innej umiejętności w naszym życiu. Jedyna różnica polega na tym, że zdobywaniu pewności towarzyszą wszystkie procesy połogowe (z baby bluesem na czele). To już wystarczająco dużo energii i zamieszania, szkoda połogu na dodatkowe stresy w postaci poszukiwań instynktów.
Mit nr 2. tzw. “miłość od pierwszego wejrzenia”
Każdy z nas czytał te opisy lub słyszał piękne historie o tym, jak zaraz po porodzie wystarczyło jedno spojrzenie w te maleńkie oczy, by zatopić się w nich bezwarunkowo, odciąć od reszty świata, doświadczyć zalania oksytocyną i płynąć razem w stronę zachodzącego słońca. 😉
Każdej kobiecie życzę jak mistycznego przeżycia porodu (niezależnie od drogi), ale rzeczywistość bywa bardziej skomplikowana, żeby nie powiedzieć przyziemna.
Faktycznie, bez problemu można spotkać kobiety, które doświadczyły takiego rytuału przejścia zaraz po narodzinach swojego dziecka, jednak równie często widujemy kobiety, dla których finał porodu był zakończeniem trudnego procesu i kropka. Na emocjonalne przywitanie, oswojenie się z sytuacją oraz rozkochanie w dziecku nierzadko potrzebowały jeszcze wielu, wielu tygodni. I taka sytuacja absolutnie nie umniejsza przywitaniu ich dziecka na świecie, ani relacji jaka będzie ich łączyć. Opisany początek relacji z dzieckiem jest po prostu pozbawiony fajerwerków, lecz NIE odarty z zaangażowania, troski i autentycznej decyzji o tym, że założyliśmy rodzinę i chcemy dla tego człowieka jak najlepiej. To nas czyni rodzicami, a nie ekstaza po narodzinach potomka. Czy scenariusze pełne emocji i głębokich przeżyć są zatem mniej racjonalne ? Zupełnie nie, są po prostu inne i często zależne od osobowości rodziców oraz ich położenia życiowego, lecz nie muszą dotyczyć wszystkich. Daję po prostu sygnał, że kiedy spojrzysz w te (opuchnięte po porodzie ;)) oczy, masz prawo najpierw poczuć przygniatające poczucie odpowiedzialności, zanim poczujesz zalew oksytocyny.
Możesz poczuć ulgę po zakończonym porodzie, zanim poczujesz przywiązanie do dziecka.
Możesz poczuć lęk, zanim poczujesz radość.
I to jest w porządku. To jest właśnie dorosłość i rodzicielstwo, tu nigdy nic nie będzie czarno – białe i wtedy jest prawdopodobnie najbardziej zdrowe.
Ściskam.
A